Od 17 lat prokuratura nie potrafi wskazać winnych morderstwa w Szczucinie, mimo że od samego początku lokalna policja podejrzewała, kim są sprawcy.
- To był ładny dzień. Pamiętam jak dziś, że robiłem okno i nawet Iwunia mi pomagała przy tym oknie. Bo ona takim majsterkowiczem była. Zadzwonił telefon. Renatka zadzwoniła, jej najlepsza koleżanka. Jeszcze słonko na niebie było, jakoś przed ósmą - tak ojciec Iwony Mieczysław Cygan wspomina ostatni dzień życia córki.
To było 13 sierpnia 1998 roku, Iwona miała wtedy 17 lat. Tyle samo trwa, na zmianę umarzane i wznawiane, śledztwo w sprawie jej śmierci.
Iwona Cygan uczyła się w liceum w Dąbrowie Tarnowskiej. Była sympatyczną, ładną dziewczyną, dość nieśmiałą i ostrożną w nawiązywaniu kontaktów. Wakacje spędzała w rodzinnym Szczucinie, małej podtarnowskiej miejscowości położonej nad Wisłą, z rodzicami i starszą siostrą Anetą. Młodsza, Gosia, była wtedy na koloniach nad morzem.
- Pamiętam ostatnie spotkanie z Iwoną bardzo dobrze - opowiada Małgorzata. - Malowała mi paznokcie na niebiesko, bo pierwszy raz jechałam na kolonie. I jak wsiadałam do auta, zapytałam, co jej kupić. A ona mi powiedziała, że coś czarnego. Wtedy jeszcze nic nie podejrzewałam...
W dniu zabójstwa do Iwony zadzwoniła przyjaciółka Renata, poprosiła ją o spotkanie w popularnym klubie Zajazd Leśny. Mówiła, że ma jej coś bardzo ważnego do powiedzenia. Aneta wspomina, że Iwona szła na to spotkanie niechętnie. Miała wrażenie, że Renata coś przed nią ukrywa.
- I na rynku, kiedy rozstawałam się z Iwoną, po raz pierwszy w życiu poprosiła mnie, żebym z nią poszła do tego klubu. Ale nie poszłam... - Aneta ma łzy w oczach. Do dziś dręczy ją poczucie winy.
Dwie godziny później minęły się w drzwiach klubu - Aneta wchodziła do Zajazdu, a Iwona z koleżanką i dwoma kolegami wychodziły. Według relacji Renaty po kilku minutach dziewczyny pożegnały się i każda poszła do swojego domu.
W nocy była burza, padał deszcz. Rano mama Iwony zobaczyła, że córka nie wróciła na noc do domu. Zaczęli jej szukać - na rynku, u koleżanki, w sklepach. Pytali ludzi, czy ktoś ją widział. Renata w tym czasie była w Busku, robiła prawo jazdy. Ojciec Iwony wsiadł do samochodu i pojechał do Buska, żeby się dowiedzieć, co się stało z jego córką.
- Ona się tak dziwnie zachowywała, jakby o wszystkim wiedziała - wspomina dziś Mieczysław Cygan. - Jak znaleźli Iwonę, to powiedziała zdziwiona: "Z takiego czegoś - takie coś". Co miała na myśli - nie wiadomo.
Później Renata zaprzeczała, że tak mówiła. Gdy wrócili do domu, miała jeszcze powiedzieć: "Idźcie jej szukać nad Wisłę". Poszli, ale nie w tym kierunku, co trzeba.
Około 14.30 częściowo obnażone zwłoki Iwony zauważył rolnik wracający przez pola z krową. Zawiadomił policję. Dziewczyna leżała niedaleko wału nad Wisłą, ułożona twarzą do ziemi. Dżinsy i figi miała opuszczone do połowy ud, ręce związane sznurkiem. Na szyi zaciśnięto jej metalowy drut. Taki sam drut policja znalazła na leżących kilkanaście metrów dalej fragmentach drewnianych sztachet.
Biegły sądowy stwierdził potem rany tłuczone głowy i twarzy, dwukrotne złamanie żuchwy i podbiegnięcia krwawe w rejonie opon miękkich mózgu. Iwona umarła w wyniku gwałtownego uduszenia drucianą pętlą i częściowego zamknięcia dróg oddechowych krwią spływającą z obrażeń twarzy. Ciosy zadano ze znaczną siłą twardym i tępym narzędziem. Nie było obrażeń wskazujących na gwałt, ale nie można wykluczyć, że doszło do stosunku. - Była bardzo okaleczona. Miała wyrwane z uszu kolczyki, obcięto jej włosy. Sprawcy znęcali się nad nią - mówi Aneta.
- Zaniedbania na etapie oględzin miejsca zbrodni to jest zasadnicza przyczyna tego, że tak mało śladów zabezpieczono - mówi Jan Sipior, były burmistrz Szczucina. - Albo przez brak fachowości, albo to było celowe działanie.
Ojciec chciał zobaczyć córkę, ale nie dopuścili go do Iwony. - Za dużo ich było, nie dałem sobie rady z nimi - mówi Mieczysław Cygan.
Gosia miała wtedy dziesięć lat, z kolonii wróciła trzy dni przed pogrzebem.
- Pamiętam, jak wysiadłam z pociągu i czekała na mnie starsza siostra i wujek, a miała czekać Iwona. Już wiedziałam, że coś jest nie tak. Bałam się, że umarła mama - Gosia cały czas płacze. - Jak wjeżdżaliśmy na nasze osiedle, było strasznie dużo ludzi. Podjechaliśmy pod dom, mama z tatą stali w bramie, ubrani na ciemno. Wzięli mnie na ręce, zaczęli płakać. I wtedy mama mi powiedziała, że jakiś bardzo zły człowiek zrobił coś Iwonce. Ja zaczęłam krzyczeć: "Ale żyje, prawda? Żyje?!". A mama: "Tak, żyje". Nie potrafiła mi powiedzieć prawdy.
Na sekcję zwłok Iwonę zabrano do Krakowa. Zabezpieczone ślady badał Jerzy Kordek, biegły sądowy, który kilka lat później został skazany na 25 lat więzienia za zabójstwo swojego przyjaciela. Dziś Kordek zaklina się, że nikt nie wywierał na niego wpływu przy sporządzaniu ekspertyzy.
Po kilku dniach ciało Iwony wróciło do Szczucina. Przez dom Cyganów przewijało się mnóstwo obcych osób, co chwilę ktoś z mieszkańców miasteczka przychodził, żeby zobaczyć ciało Iwony. - Bo to była taka lokalna sensacja - opowiada Gosia. - Jak wychodziła trumna z domu, tata spadł ze schodów. W pokoju siostry cały czas byli lekarze, dawali jej i rodzicom jakieś zastrzyki. Dla mnie najważniejsza była mama. Cały czas ją pytałam, czy ona nie umrze, czy się nie zabije. Bo widziałam, że ona może popełnić samobójstwo. Cały czas mówiłam jej, że ona musi żyć, żyć dla mnie.
Iwonę pochowali w Łące Szczucińskiej, niedaleko miejsca, w którym zginęła.
Koleżanka
Kim była Renata, dziewczyna, która feralnego dnia wyciągnęła Iwonę z domu pod pretekstem ważnej rozmowy? Pojawiła się w życiu nastolatki na przełomie ósmej klasy podstawówki i pierwszej liceum.
- Iwona oszalała na punkcie tej Renaty - opowiada Gosia. - Nawet na przystanek po nią wychodziła, bo ona się uczyła w liceum w Zakopanem. Moja mama jej strasznie nie lubiła. Zawsze prosiła Iwonę, żeby się z nią nie przyjaźniła.
- Często siedziały razem w pokoju i ona tak mówiła do Iwonki "Ale z ciebie laska!" - dodaje Mieczysław Cygan. - Mama jej zawsze mówiła: "Iwona, to nie jest koleżanka dla ciebie". Ale ona: "Oj, mamciu, jest fajna".
Śledztwo w sprawie zabójstwa Iwony wszczęła prokuratura w Dąbrowie Tarnowskiej. Pierwszy prokurator, który zajmował się sprawą, Włodzimierz Kumorowski, jest dziś zastępcą prokuratora okręgowego w Tarnowie. - Jak my szli do prokuratury w Dąbrowie, to jego słowa były: "Co jeszcze? Bo nie mam czasu". Traktował nas jak intruzów - wspomina Mieczysław Cygan. - Żona się go bała.
Prokurator Kumorowski przesłuchał 250 świadków, z których większość nie miała nic do powiedzenia o sprawie. Po roku śledztwo umorzył. - Nie zrobił nic, według mnie, kompletnie nic nie zrobił - podsumowuje ojciec Iwony.
- Z przykrością stwierdzam, iż na niewykrycie sprawców tego przestępstwa miał wpływ miejscowy układ, tj. nieformalne powiązanie pomiędzy osobami, które prowadziły to postępowanie, a osobami, które znajdowały się w kręgu zainteresowania organów ścigania - mówi mec. Ireneusz Wilk, prawnik reprezentujący Cyganów, a wcześniej adwokat rodziny Olewników. - W aktach sprawy znajdują się liczne przykłady potwierdzające ten fakt, między innymi ubrania Iwony Cygan, które miała na sobie w chwili zabójstwa, a które zostały odebrane od pani Czesławy Cygan bez pokwitowania, następnie utracone w niejasnych okolicznościach.
Dowody znikają
O co chodzi z tymi ubraniami? W postanowieniu o umorzeniu śledztwa z 1999 roku prokurator uznał, że nie ma sensu dłużej przechowywać ubrań Iwony, m.in. zabrudzonego krwią swetra, dżinsów i bluzki. Postanowił oddać je rodzinie. Ale Cyganowie twierdzą, że już dwa miesiące po zabójstwie, w październiku 1998 roku, czyli na długo przed umorzeniem, dostali telefon, żeby zgłosić się po odzież Iwony do komendy w Dąbrowie Tarnowskiej. Czarny worek z ubraniami odebrała Aneta, przywiozła go do domu. Matka Iwony pisała później w zażaleniu na działanie prokuratury:
"Ja zachowywałam się tak, jakby córka żyła. Wyprałam, wyprasowałam i złożyłam je na półkę. Uznałam, że jest to mój obowiązek. Jakie było zdziwienie, kiedy po około 2-3 tygodniach pojawili się policjanci i poprosili o rzeczy, które nam wydali. Zabrali je ze sobą nie zostawiając pokwitowania".
Policjanci tłumaczyli, że dowody rzeczowe jednak muszą być na komendzie. Co ciekawe, w aktach sprawy nie ma żadnego postanowienia odbioru rzeczy od Cyganów. Prokuratura twierdzi, że nigdy takiego nie wydawała.
Kim w takim razie byli ci policjanci? Na czyje polecenie działali? Gdy matka Iwony domagała się zwrotu ubrań od policji, informowano ją, że ubrania są w prokuraturze w Tarnowie. Jednak do tej pory ich nie odnaleziono.
W szafie rodziców zostały tylko buty Iwony, których matka dziewczyny policjantom nie wydała.
Pierwszy świadek tonie
Ale wróćmy do dnia zabójstwa. Iwona z Renatą około dziewiątej wieczorem wyszły z Zajazdu Leśnego. Na rynku widziało je trzech mężczyzn pijących wódkę - Tadeusz Drab, Krzysztof B. i Jerzy B. Ten ostatni zmarł krótko po zabójstwie Iwony. Drugi świadek, Tadeusz Drab, kilka miesięcy po tragedii zobaczył w knajpie program "997". W reportażu padła informacja o nagrodzie ufundowanej przez wójta gminy Szczucin w wysokości 20 tys. dla osoby, która przyczyni się do ujęcia sprawców zabójstwa Iwony. Drab miał się chwalić, że zgarnie nagrodę, bo on wie, kto ją zabił. Następnego dnia zniknął.
- I to nie w normalnych okolicznościach - mówi podinsp. Bogdan M., szef Archiwum X, specjalnego wydziału w pionie kryminalnym Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie, zajmującego się trudnymi śledztwami. - Ostatni raz był widziany, jak wsiadał z nieznanymi młodymi mężczyznami do samochodu. I nagle ten człowiek, który wychowywał się nad rzeką, świetnie pływał, planował małżeństwo i nie miał myśli samobójczych, zostaje odnaleziony w Wiśle.
Jego ciało wyłowiono z rzeki cztery miesiące później. Sekcja zwłok wykazała gwałtowne uduszenie w wyniku utonięcia. We krwi miał 2,4 promila alkoholu. - Przy utonięciach ślady działania osób trzecich bardzo szybko zacierają się i w wielu przypadkach sekcja zwłok nie jest w stanie ich ustalić - tłumaczy podinsp. Bogdan M.
Ale prokuratura uznała, że był to nieszczęśliwy wypadek lub samobójstwo, i umorzyła śledztwo. Nie powiązała jego śmierci z morderstwem Iwony, mimo że całe miasteczko aż huczało, że zabójcy nastolatki go uciszyli.
- Brak jest jakichkolwiek dowodów, aby łączyć te zdarzenia - mówi prokurator Mieczysław Dzięgiel, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnowie.
Ojciec ofiary Jan Drab, dopóki żył, głośno mówił, że nie wierzy, aby jego syn odebrał sobie życie. Konkubina Tadeusza nie chce zeznawać. Podobno ktoś jej groził, że jej matce stanie się krzywda, jak będzie za dużo mówiła.
- Jak ktoś chciał z nami rozmawiać, to sąsiad interweniował: "Ty, bo skończysz jak Tadek Drab" - opowiada podinsp. Bogdan M. - Wielokrotnie się z tym spotykaliśmy. To był realny strach. Ci ludzie wiedzieli swoje, prokuratura wiedziała swoje.
Ostatni świadek zmienia zeznania
Kilka lat po umorzeniu śledztwa sprawę zaczęło badać krakowskie Archiwum X.
- Przyjeżdżamy z pracy z żoną kilka lat temu i córka Aneta mówi, że był u nas pan, który wie, kto zamordował Iwonę. Przyjechał na rowerze - wspomina Mieczysław Cygan. - No to ja, mało myśląc, też na rower, pojechałem do niego. On mówi, że koleguje się tu z takim jednym o nazwisku B. W telewizji było o Iwonie, a oni siedzieli na polu, popijali sobie. I ten B. nagle mówi, że wie, kto zamordował Iwonę. Daliśmy znać do Archiwum X, przesłuchali go. Akurat tak się stało, że on był wtedy w szpitalu na odwykówce.
Krzysztof B. był tym trzecim mężczyzną, który z Tadeuszem Drabem i Jerzym B. w noc zabójstwa pił wódkę na szczucińskim rynku. W 2011 roku przesłuchał go podinsp. Bogdan M., zeznania zostały nagrane na kasetę wideo. Krzysztof B. opowiedział, że feralnej nocy widział Iwonę i Renatę idące przez rynek w Szczucinie. I wcale nie było tak, jak zeznawała Renata, że rozstały się przy rynku i każda poszła w stronę swojego domu. Zdaniem Krzysztofa B. przy dziewczynach zatrzymał się z piskiem opon biały polonez. Dziewczyny porozmawiały chwilę z kierowcą, po czym Iwona wsiadła do samochodu, a Renata poszła dalej. Krzysztof B. zeznał, że takim pojazdem jeździł wówczas po Szczucinie Paweł K.
Mógł to być przełom w sprawie. Ale po dwóch miesiącach prokurator Dorota Filipek--Marek, delegowana z Bochni do Prokuratury Okręgowej w Tarnowie, postanowiła ponownie przesłuchać Krzysztofa B. Z części zeznań mężczyzna się wycofał. Twierdził, że jednak nie widział momentu, w którym Iwona wsiadała do jasnego poloneza, i nie wie, dlaczego powiązał samochód z Pawłem K. Widział tylko, że auto zatrzymało się w uliczce, w którą chwilę wcześniej skręciły dziewczyny. Dlaczego zmienił zeznania?
- Matka mu kazała siedzieć cicho, zamknąć mordę - przypuszcza Mieczysław Cygan.
- W tym miasteczku dziwne rzeczy się działy - dodaje podinsp. Bogdan M. - Tam jest brak zaufania do miejscowych organów ścigania. To wszystko się wiąże.
Pani prokurator zleciła też poddanie świadka badaniu psychologicznemu. Z opinii wynikało, że Krzysztof B. z powodu nadużywania alkoholu, przebytego urazu głowy i udaru ma deficyty w zakresie pamięci i może konfabulować.
- Ja potrafię ocenić, czy ktoś kłamie i opowiada bajki, czy coś widział - mówi podinsp. Bogdan M. - Patrzy się na emocje. To jest nasza praca, to jest rola policjanta i prokuratora - ocena, czy dane zeznania, relacja są szczere, prawdziwe i wiarygodne. Dzisiaj wszystko się rozsyła do biegłych, którzy nie mają pojęcia o niuansach sprawy.
Krótko po tych przesłuchaniach krakowskie Archiwum X przestało prowadzić dochodzenie w sprawie zabójstwa Iwony.
- Gdy odrzucono od sprawy pana Bogdana, żona wszystko robiła, nawet do prokuratora generalnego pisała, żeby go przywrócić - opowiada Mieczysław Cygan. - Powołali policjantkę z Krakowa, która siedząc tu, u mnie, sama się dziwiła, po co ją powołali, jak ona nic nie wie. Młoda dziewczyna. Pan Bogdan za dużo wiedział. Za daleko doszedł, komuś to przeszkadzało.
Podinsp. Bogdan M. nie chce dziś komentować sprawy. Mówi tylko tyle: - Zarzucano mi, że pomagam rodzinie. Na ten zarzut odpowiedziałem: - A komu mam pomagać? Sprawcom? W każdą sprawę się angażuję, bo tak podchodzę do swojej pracy.
- Moja mama zawsze mówiła, że to jest wspaniały człowiek, który ją rozumie i któremu ufa - dodaje Gosia, siostra Iwony. - To był jedyny policjant, który szukał prawdy.
Ale nie było mu jej dane znaleźć, bo nie wrócił już do sprawy zabójstwa Iwony. Pod koniec czerwca 2012 roku prokurator Dorota Filipek-Marek chciała kolejny raz umorzyć śledztwo, ale reprezentujący rodzinę Cyganów mecenas Ireneusz Wilk złożył na jej decyzję zażalenie. Argumentował, że materiał dowodowy wskazuje na udział w przestępstwie konkretnych osób, a prokuratura wykazuje brak obiektywizmu i błędną interpretację dowodów. Zażalenie trafiło na biurko sędzi Barbary Polańskiej-Seremet z Sądu Okręgowego w Tarnowie. Sędzia przeprowadziła w tej sprawie własne postępowanie i po jego zakończeniu wytknęła prokuraturze szereg zaniechań. Sędzia nakazała prokuratorom m.in. jeszcze raz przyjrzeć się zeznaniom uznanego za niewiarygodnego Krzysztofa B., powołać w jego sprawie nowych biegłych, a także sprawdzić, czy jego zeznania potwierdzają inne dowody.
- Jestem wdzięczny pani sędzi, bo jej postawa i profesjonalizm uleczyły pewną niezdrową sytuację - komentuje jej decyzję podinsp. Bogdan M. - Wcześniej byłem załamany podejściem wymiaru sprawiedliwości do tej sprawy. Postawa sędzi dodała mi energii, sił i wiary, że to, co człowiek robi, ma sens.
Król życia
Kim jest Paweł K., który według pierwszych zeznań Krzysztofa B. mógł być kierowcą samochodu, do którego wsiadła Iwona Cygan? To młody mężczyzna uważany wówczas w Szczucinie za "króla życia". Miał pieniądze, bo pracował na czarno na budowach w Austrii. Do Szczucina przyjechał na ślub przyjaciela Sławomira N. Towarzyszyła mu jego ówczesna dziewczyna Amanda T. i koledzy, z którymi pracował w Wiedniu.
Paweł K. twierdzi, że w noc zabójstwa dopiero jechał z Austrii do Polski. Jednak w jego alibi na początku nie wierzył nawet jego własny ojciec. Po śmierci Iwony mężczyzna głośno mówił, że podejrzewa syna o dokonanie tego zabójstwa.
- Józef K. często przychodził do nas do domu, wypytywał o wszystko, mówił, że on sam będzie to śledztwo prowadził - wspomina Aneta.
Ostatecznie koledzy syna przekonali Józefa K., że nie było ich w noc zabójstwa w miasteczku. A skoro ich nie było, to Paweł nie mógł uczestniczyć w morderstwie Iwony. Jednak kilku świadków widziało go wtedy w Szczucinie. Jeden z policjantów dąbrowskiej policji zeznał, że tej nocy Paweł bawił się z Amandą w restauracji U Trabanta.
- Ja mogę powiedzieć tylko tyle - to było ewidentne, że on nie ma alibi - komentuje tę kwestię podinsp. Bogdan M. - Sztuka właściwego patrzenia polega na tym, żeby zaufać tym, którzy mówią prawdę, a wyeliminować tych, którzy okłamują, bo mają w tym jakiś interes.
W decyzji o umorzeniu sprawy prokurator Filipek-Marek przemilczała relacje świadków obalające alibi Pawła K. Pominęła też zeznania jego ojca, w których podejrzewał własnego syna o dokonanie zabójstwa. Nie zauważyła, że ich zeznania są sprzeczne. Dlaczego to zrobiła?
- Prowadzący postępowanie ma prawo do oceny całokształtu zeznań świadka - kwituje prowadzący obecnie śledztwo Marcin Michałowski z Prokuratury Okręgowej w Tarnowie. I już.
Gdy ojciec Pawła zaczął rozgłaszać, że podejrzewa syna o zabójstwo Iwony, jego córka nagle zaczęła dostawać telefony z pogróżkami. Nieznani mężczyźni grozili jej, że "skończy jak Iwona". Józef K. podejrzewał, że to dziewczyna Pawła Amanda T. stoi za tymi telefonami. Przypuszczalnie chciała w ten sposób zastraszyć ojca Pawła i zniechęcić go do grzebania w sprawie zabójstwa Iwony.
Ślady zabezpieczone na miejscu zdarzenia wykazały, że w zbrodni na pewno brała udział jakaś kobieta.
Na miejscu zbrodni zabezpieczono też włókna koloru biskupiego - były m.in. na drewnianych listwach, które leżały w pobliżu ciała Iwony. Sędzi Polańskiej-Seremet udało się znaleźć kasetę z wesela, na którym dwa dni po zabójstwie był Paweł K. Okazało się, że miał na sobie marynarkę o identycznym kolorze jak zabezpieczone ślady. Jednak marynarka zaginęła i pochodzenia włókien dotąd nie udało się ustalić.
"Austriacy"
- Wszystko, co się działo do momentu objęcia nadzoru przez Archiwum X, było prowadzone tak, żeby zamaskować sprawców - twierdzi Mieczysław Cygan.
Na początku śledztwa siostra Iwony Aneta została wezwana na przesłuchanie do Dąbrowy Tarnowskiej. - Tam sprawę prowadził taki młody policjant - opowiada ojciec Iwony. - Szybko się zorientował, że policja jest w to wmieszana. Jak ktoś tam wchodził, to dwa nazwiska na K. - nie mówimy o nich, zmieniamy temat. W końcu jej powiedział, że nic się nie da zrobić. Ściany mają uszy.
Pierwsze nazwisko na K. należy do Pawła, drugie do Roberta K., właściciela lokalu U Trabanta. Paweł K. był przez jakiś czas ochroniarzem Roberta.
- Robert K. był grubą rybą w Szczucinie, i nie tylko w Szczucinie. Posiadał wiele znajomości wśród prokuratorów. To była bardzo zamożna i wpływowa osoba - opowiada Aneta, siostra Iwony.
Obaj mężczyźni należeli do grupy "Austriaków" - mieszkańców Szczucina pracujących dorywczo w Austrii. Gdy "Austriacy" przyjeżdżali do miasteczka, imprezom nie było końca. Koleżanka Iwony Renata i jej siostra Barbara G. utrzymywały wówczas z nimi kontakty towarzyskie.
Co ważne, w knajpie należącej do Roberta K. z "Austriakami" spotykali się też lokalni policjanci, m.in. Andrzej Ł., Marek W. i Zbigniew Ż.
- Policjanci U Trabanta pili, bawili się. To był człowiek nietykalny - mówi Mieczysław Cygan.
Na początku lat 90. Robert K. wraz z innymi lokalnymi biznesmenami sponsorował zakup sprzętu dla szczucińskiej policji. Akcja była prowadzona z inicjatywy Urzędu Gminy w Szczucinie. Informacje te potwierdza Bolesław Łączyński, ówczesny wójt miasteczka.
- Policja była wtedy bardzo niedoinwestowana. Mogło się tak zdarzyć, że sprzęt finansowali prywatni przedsiębiorcy - mówi dzisiaj.
Według zeznań jednego z byłych policjantów, do którego dotarło Archiwum X, policja w Szczucinie i Dąbrowie Tarnowskiej od początku podejrzewała, że z zabójstwem Iwony mają związek właśnie "Austriacy". Podejrzewała nieoficjalnie.
- Te wątki były brane pod uwagę przez miejscowych policjantów, ale nie znalazło to odzwierciedlenia w materiałach procesowych - mówi podinsp. Bogdan M. - W aktach sprawy te osoby nie istniały. Nie wiem, z jakich powodów.
Inny były policjant z lokalnej komendy, Andrzej B., to samo mówił w prywatnej rozmowie ojcu Iwony. - Zaraz po tym morderstwie Andrzej podchodzi do mnie na targu. Znałem się z nim jeszcze z młodych lat. On był wysokiej rangi policjantem. I mówi: "Mietek, Iwonę ci zamordowała Austria, ale mnie tam nikt nie chce słuchać na posterunku".
Później Andrzej B. wyparł się, że rozmawiał z ojcem Iwony.
Andrzej Ł., były komandos, również był uważany przez miejscowych za "Austriaka". Gdy doszło do zabójstwa, był policjantem w wydziale dochodzeniowo-śledczym policji w Dąbrowie Tarnowskiej. Że był wtyką przestępców w policji, wiedziała ponoć nawet sama policja.
- Ł. kierował akcją zatajenia - podejrzewa Mieczysław Cygan. - Nie sądzę, że on mi zamordował dziecko. Ja go znałem od młodych lat. Podejrzewam, że był na miejscu zbrodni. Że go przywieźli tam. Na pewno doradzał im, co z tym zrobić.
Po zabójstwie Andrzej Ł. wyjechał z rodziną do Stanów Zjednoczonych. Wrócił w 2009 roku. Twierdził, że zostaje w Polsce na dłużej, rozmawiał z ówczesnym burmistrzem Janem Sipiorem na temat gminnego lokalu do wydzierżawienia. Jednak kilka dni później został przesłuchany w Krakowie przez policjantów z Archiwum X i poddany badaniu wariografem. Dwa dni później był już z powrotem w Stanach.
Układ zamknięty
Krakowskiemu Archiwum X po kilku latach śledztwa udało się wytypować osoby, które mogą być zamieszane w zabójstwo Iwony Cygan. Ale o co mogło im chodzić? Jaki mógł być motyw? Iwona nie należała do towarzystwa "Austriaków", znała ich tylko z widzenia. Być może odpowiedź na to pytanie zawiera się w niepozornej informacji, której udziela Mieczysław Cygan: - Iwona często mówiła, że chciałaby pojechać do Austrii. Żeby sobie zarobić, z Renatką. Mówione miała w domu kategorycznie, żeby sobie to wybiła z głowy. Ale zrobiliśmy jej paszport, bo strasznie chciała. I tego paszportu już nigdy w domu nie znaleźliśmy.
- Krążyła taka plotka, że ta grupa "Austriaków" wywozi dziewczyny do Austrii - dodaje Aneta. - Jeden z policjantów podsłuchał rozmowę, że był planowany jakiś przerzut, transport przed śmiercią Iwony. Mama się bała, że oni chcieli ją wywieźć do domu publicznego.
Z zeznań świadków wynika, że do Austrii ze Szczucina miały jechać dwie dziewczyny: Barbara G., siostra Renaty, i Iwona Cygan. Organizacją wyjazdu mieli się zająć bracia Ryszard i Wiktor K. z grupy "Austriaków". Niewykluczone, że takich dziewczyn było więcej.
- Kiedyś odbieram telefon i jakaś dziewczyna prosi Iwonę - opowiada Gosia. - Mówię: "Jezus, Iwonę? Przecież moja siostra nie żyje!". A ona: "Naprawdę nie żyje? Zaraz zabiją mnie!". Ja mówię: "Uspokój się, gdzie jesteś?". Ona: "Mieszkam w Bolesławcu, oni mnie zaraz zabiją, tak jak Iwonę". Ja mówię: "Poczekaj, ja zaraz przyjadę do ciebie". No i pojechałam tam, ona przyszła z tatą. "Oni mnie zabiją, oni chcą mnie wywieźć białym autem, to auto mnie prześladuje" - płakała. Pytam się: "Skąd znasz Iwonę?". Ona mówi: "Ja byłam wtedy w Szczucinie, ja to widziałam. Oni chcieli mnie wywieźć, oni mnie zabiją!". To było straszne. Na drugi dzień pojechałam i zeznawałam to policjantowi, który prowadził wtedy dochodzenie w Dąbrowie Tarnowskiej. Bagatelizowali, śmiali się. On mi potem mówi: - Myśmy ją sprawdzili, ona jest chora psychicznie.
Być może Iwona początkowo zgadzała się na wyjazd, a potem się rozmyśliła? Może to ich zdenerwowało? A może motyw zabójstwa był zupełnie inny? Kilka miesięcy później Amanda T., Paweł K. i Robert K. udowodnili, że nie trzeba wiele, żeby im się narazić.
Kilka miesięcy po zabójstwie Iwony dwóch nastolatków Łukasz T. i Rafał M. powiedzieli Amandzie T. coś obraźliwego. Poskarżyła się swojemu chłopakowi Pawłowi K. Kilka dni później, 4 stycznia 1999 roku, chłopcy zostali wywiezieni na wał przeciwpowodziowy nad Wisłą, niemal dokładnie w to samo miejsce, w którym została znaleziona zamordowana Iwona. Tam Amanda T., Paweł K. i Robert K. użyli wobec nastolatków przemocy fizycznej i ciągnęli ich w stronę Wisły z zamiarem utopienia, ale się rozmyślili. Wyrokiem Sądu Rejonowego w Dąbrowie Tarnowskiej Paweł K. i Robert K. dostali karę w zawieszeniu.
- Wyrok był dziwny - mówi podinsp. Bogdan M. - Jedna osoba, która dostała zarzuty, w ogóle nie była na sali sądowej. Nie rozumiałem, co tam się dzieje. Pokrzywdzeni w sprawie byli badani alkomatem, kiedy to sprawcy byli pijani. Za to ich nikt na alkomacie nie badał.
Kilka lat później Robert K. ps. "Trabant" groził też rodzinie Cyganów.
- Pewnego dnia jestem na podwórku, coś tam robię - opowiada Mieczysław Cygan. - Przylatuje żona i mówi: „Matko Boska, Mietek, chodźże do domu”. Na ulicy była, gdzieś szła. Podjechało do niej dwóch młodych policjantów i mówią: „Pani Cygan, niechże pani idzie do domu, bo » Trabant «powiedział, że was powystrzela. Przyszedł na posterunek i powiedział, że was powystrzela jak kaczki”.
- Pan Bogdan kazał nam to zgłosić i do Szczucina, i do Dąbrowy - dodaje Aneta. - Nikt nie traktował nas poważnie. Mama zgłaszała to w Szczucinie. Opowiadała potem, że policjanci zaczęli "Trabanta" tłumaczyć, że on był pod wpływem alkoholu, że nie jest groźny, że tylko tak powiedział. A policjant, który mnie przyjął w Dąbrowie Tarnowskiej, zaczął się śmiać. Zaczął wypytywać o jakieś rzeczy zupełnie niezwiązane ze sprawą, więc wyszłam.
Zmowa milczenia
W Szczucinie mieszka wciąż co najmniej kilkunastu świadków, którzy mogliby wnieść istotne informacje do śledztwa. Problem polega na tym, że nie chcą mówić.
- Pojawia się tajemnicza postać, która w noc zabójstwa puka do jednego z mieszkań koło wału i mówi, że Iwona została zamordowana - opowiada Aneta. Do dziś nie ustalono, kto to był.
I Paweł K., i Robert K. mieli osobistych kierowców, taksówkarzy, którzy z pewnością wiele widzieli. Jeden z nich, Bogdan K., miał obiecywać mężowi Anety, że powie rodzinie wszystko, co wie na temat zabójstwa. Do dziś milczy.
- Ja ich rozumiałem, strach tych ludzi - mówi podinsp. Bogdan M. - Oni nie byli negatywnie nastawieni do naszych działań. Ludzie inaczej podchodzą, kiedy widzą zaangażowanie, jeżeli jest ktoś, komu zależy. Ja tych ludzi w żaden sposób nie potępiam. To nie jest wina tych mieszkańców.
- Ludzie się boją po tym, co się stało z tym Tadkiem Drabem - mówi Gosia. - Myślę, że sprawcy nie cofną się przed niczym.
Telefon miał także mecenas Wilk. - Zadzwoniła do mnie jedna z osób, której udział w sprawie zabójstwa Iwony Cygan nie jest do końca klarowny. Osoba ta zaproponowała spotkanie, aby wyjaśnić mi wszystkie wątpliwości. Na moją sugestię, iż nie widzę potrzeby spotkania się, albowiem rozważam wycofanie się z tej sprawy, zaproponował mi, abym zaangażował się w sprawę, działając po jego stronie, jako pełnomocnik. Uznałem to za absurd.
Wszystkie osoby typowane przez krakowską policję są na wolności. Założyły rodziny, mają dzieci, prowadzą firmy za granicą. Były komandos Andrzej Ł. cieszy się emeryturą w USA. Robert K. nie żyje.
- Myślę, że wyrzuty sumienia doprowadziły do tego, że się zapił na śmierć - mówi Aneta.
Iwony już nie ma. Niedawno zmarła jej mama.
Pogrzeb
W sierpniu 2014 roku Czesława Cygan siedziała obok męża na kanapie, przed telewizorem. Głowę trzymała na jego ramieniu, nogi położyła na krześle. Coś oglądali, Mieczysław Cygan już nie pamięta, co. Nagle coś ją zakłuło w sercu. Umierała na jego rękach.
- To, co zrobiło morderstwo siostry z naszą rodziną, to jest straszne - Gosia płacze podczas całej naszej rozmowy. - Nie ma takiego dnia, że ja nie myślę o tym. Miałam tylko dziesięć lat, ale te wspomnienia, ten dzień, ten pogrzeb... Tata załamał się kompletnie po śmierci Iwony. A mama - myślę, że dlatego, że miała nas - musiała być silna. Ale były takie momenty, że siedziała ze zdjęciem Iwony i płakała, płakała i płakała. Myślę, że przez te 16 lat nie spała ani jednej nocy.
Obie siostry Iwony wyprowadziły się ze Szczucina, bały się tu mieszkać. Mieczysław Cygan został sam w wielkim domu.
Spotykamy się w niedzielę, ojciec Iwony upiekł sernik na jogurcie. W pokoju na meblościance stoją zdjęcia zmarłej żony i zmarłej córki. Mieczysław Cygan mówi, że życie straciło dla niego sens. Po co żyć? Dla kogo? Chciałby jeszcze tylko wyjaśnić sprawę Iwonki, żeby stała się sprawiedliwość, żeby zabójcy jego dziecka zostali ukarani. Już tylko na tym mu zależy.
Chce też, żeby śledztwo z powrotem prowadził podinsp. Bogdan M. z krakowskiego Archiwum X. - On zna każdego świadka, on tak zaangażowany jest w tę sprawę, że jakby chciała prokuratura z nim współpracować, to miesiąc czasu i bandyci są za kratkami - mówi. - No i druga sprawa jest taka, że śledztwo musi być wzięte z Tarnowa. Bo jeśli nie zostanie zabrane z Tarnowa, to nigdy nie wyjdzie. Nigdy nie wyjdzie.
Tego samego zdania jest mec. Wilk reprezentujący rodzinę. - W mojej ocenie przede wszystkim należy przywrócić do prowadzenia tej sprawy osoby z Archiwum X, które z niewiadomych przyczyn zostały od niej odsunięte. Poznałem tam wspaniałych ludzi i oficerów policji, którzy kompetentnie, z pasją i olbrzymim zaangażowaniem podchodzą do swojej pracy. Zasadne też jest w mojej ocenie wyłączenie Prokuratury Okręgowej w Tarnowie od prowadzenia tej sprawy i przekazanie jej do innej prokuratury, która być może będzie miała odmienną ocenę zgromadzonych materiałów dowodowych.
- Mimo tych 17 lat boli tak samo - mówi Aneta. - Ja po prostu chcę, żeby oni ponieśli karę - dodaje Gosia. - Bardzo skrzywdzili moją siostrę, musiała bardzo cierpieć. Po śmierci mamy to wróciło z podwójną siłą. Oni zabili moją siostrę i zabili też moją mamę. Nawet jak chce się być szczęśliwym, to ma się z tyłu głowy - czy ja zasługuję na szczęście? Przecież moja siostra została zamordowana.
[Źródło: wyborcza.pl]